Gazeta Wyborcza 12-10-2005 – Magdalena Gaisek
Działający od kilku miesięcy zespół Klezzmates zdążył już wystąpić na kilku festiwalach, w tym wpisać się do grona laureatów jednego z najbardziej prestiżowych – Nowej Tradycji – i wydać pierwszą płytę, złożoną w całości z autorskich kompozycji!
Start jest naprawdę imponujący, ale chyba nie ma się czemu dziwić w przypadku tak wszechstronnych i doświadczonych instrumentalistów i kompozytorów jak: Robert Milewski – skrzypce, Maciej Bosak – klarnet (zagrał na płycie, obecnie z zespołem występuje Tomasz Polak), Marcin Wiercioch – akordeon, Krzysztof Kossowski – instrumenty perkusyjne i Jarek Wilkosz – kontrabas.
Muzyczny miraż
W ostatnim czasie można wręcz mówić o renesansie polskiej sceny klezmerskiej. Jednocześnie granica pomiędzy klezmersko cia a muzyka współczesna powoli sia zaciera.
Przykładem mogłą być „Exodus” Wojciecha Kilara, którego temat silnie nawiazuje do melodii żydowskiej pieśni „Oy Abram”, a z drugiej strony twórczość The Cracow Klezmer Band, w której pobrzmiewaja echa muzyki Bacha. A także grupa Klezzmates.
- Elementy muzyki klezmerskiej, jak rytm, harmonia czy zwroty melodyczne, są silnie obecne w naszej autorskiej muzyce, ale trudno to, co robimy, zaklasyfikować do jednej kategorii. Czerpiemy na przykład z różnych rytmów, głównie bałkańskich – opowiada Jarek Wilkosz. – Ciekawe, że tutaj, na Szerokiej grywa się muzykę klezmerską, ale nie można powiedzieć, że jest ona całkiem polska, wszyscy bowiem grają w nietypowych dla naszego kraju rytmach – na siedem czy jedenaście. Podobnie zresztą jak my – dodaje Jarek.
Utwory Klezzmates to rytmiczny miraż. Te rytmy doskonale kołyszą, jest w nich też odrobina swingu. Zresztą muzyka klezmerska sama w sobie ma wiele z jazzu. Jest w niej przestrzeń do tworzenia muzyki na bieżąco, w trakcie koncertów. – Zawsze zostawiamy trochę miejsca na improwizację. Ale na pewno żaden z nas nigdy nie powie o sobie, że jest jazzmanem. Nie chcemy obrazić kolegów – dorzuca ze śmiechem Jarek.
Dwie twarze
Przysłuchując się debiutanckiej płycie Klezzmates, natrafiamy na zaskakujący utwór „Two Faces Of Klezzmates”. Pod pozorem prostego rytmu kryje się skomplikowana struktura polifoniczna. Ma się wrażenie, że muzycy igrają ze słuchaczami.
- Z założenia miał to być mały żart, podobnie zresztą jak z pociągiem w kompozycji „Railroad” – zdradza Jarek Wilkosz. – Kiedy Marcin (akordeonista) przyniósł go na próbę, powiedziałem: „ale lokomotywę napisałeś”. A skoro była ciuchcia, to i klakson dołożyliśmy. Nie chcemy być serioso! Muzykami uprawiający tylko i wyłącznie „wielką” sztukę, której słuchać można z zamkniętymi oczami i w absolutnej ciszy.
Charakterystyczną cechą albumu jest także jego… optymizm. Można powiedzieć, że od muzyków emanuje wręcz radość grania. – Tak się złożyło, że każdy z nas jest umiarkowanym bądź całkowitym optymistą. Ale to przypadek, że z konfrontacji tak różnych osobowości wyszła taka właśnie muzyka – dodaje z uśmiechem artysta.
Zasada złotego środka
Jaka jest recepta Klezzmates na sukces? – Staramy się znaleźć nasz własny sposób na wyważenie tego, czym jest poważna sztuka, a czym lekka rozrywka. Czasami nie jest to łatwe. Na przykład myślimy o poszerzeniu brzmienia zespołu. Ale jeśli stwierdzimy, że to nie tworzy nowej przestrzeni, nie będziemy wprowadzać niczego na siłę. Ja sam jestem zwolennikiem umiaru – wyznaje Jarek.
Rzeczywiście, propozycja Klezzmates to doskonały dowód na zasadę proporcji i wyważenia – dotyczy to zarówno całej płyty, jak i każdego utworu z osobna. Zespołowi udaje się też bardzo ciekawie prowadzić muzyczną narrację, „opowiadać muzyką”. – Chciałem, aby utwory były wystarczająco długie, by miały siłę oddziaływania na słuchacza, ale jednocześnie na tyle krótkie, by go nie „zagadać”. Ale to jest już raczej działanie intuicyjne – zdradza Jarek Wilkosz.
Magdalena Gaisek